Google

niedziela, 30 września 2007

Wycieczka - ciag dalszy

Fani zasypuja nas prosbami o kontynuacje sprawozdania z wyprawy. Pora wiec ruszyc palce i cos napisac. Jak widac zyjemy ;) - dzielny Jas wyprowadzil nas na wlasciwe drogi i dowiozl do domu.

Wrocmy jednak do zeszlego Piatku rano. Zgodnie stwierdzilismy rano, ze pora na jakas zmiane. Fajnie by zrobic w ten weekend cos zupelnie innego. W ciagu nastepnych 30 minut zjedlismy sniadanie, spakowalismy dzieci i siebie zlapalismy przewodniki i ruszylismy w strone lotniska. (Droga w gory prowadzi kolo lotniska, nie jestesmy az tak szaleni by auto-stopowac samoloty)

Dalej skierowalismy sie w kierunku Suweihan. Przejechalismy przez miasteczko. Nabralismy benzyne. Stacja byla bardzo smieszna, bo z obu stron mozna bylo nabrac benzyne, ale nie mozna bylo przejechac z jednej strony na druga. Stwierdzilismy, ze pewnie zabezpieczaja sie by ludzie jadacy autostrada nie skracali sobie wjazdu do miasteczka przez stacje. I ruszylismy dalej.
Kawalek dalej zjechalismy na pustynie. U nas drogi na pustyni to sa lepsze niz autostrady w wielu krajach. Z prawej pustynia, z lewej pustynia, a my pedzimy pieknym asfaltem. Miejscami jest to nawet dwu pasmowka. Postanowilismy zjechac w prawdziwa pustynie.

Najpierw wjechalismy na taka fajna piaszczysta droge. Izunia chciala wysiasc z samochodu. Wysiadly wiec obie (Iza i Ula)i pobiegly w dol. Jak na upal przebiegly naprawde kawal drogi. Iza nawet wiecej. Potem chciala podejsc do jedynego drzewa ktore tam bylo, ale piasek byl za goracy i gdy sypal sie do butow to nie dawalo sie przejsc.

Nie bylo gdzie dalej jechac, wiec zawrocilismy i pojechalismy w druga strone. Tam wlasnie zauwazylam ze moja komorka ma zasieg i postanowilam oblogowac wycieczke. Wiecie wiec co sie zdarzylo na tamtym odcinku. Potem wrocilismy na asfalt i popedzilismy w kierunku Faja.
Po drodze wpadlismy na stada wielbladow. Ja uwielbiam robic zdjecia wielbladom, wiec mialam super zabawe. U nas na pustyni sa takie hudranty wodne (nie wiem po co wlasciwie) i przy wielu mozna znalesc wielblady... No bo wielblad nawet na pustyni znajdzie wode :)

Dalej jechalismy na Hatte. Tez podobno byla piekna droga, ale niestety wszystkie dziewczyny usnely i tylko Jas jechal podziwiajac krajobrazy. Droga do Hatty przechodzi przez Oman. Zanim jednak wrocilismy do Emiratow - zjechalismy z autostrady i wjechalismy w nastepne gory. Tam wszystko pokryte bylo zwirem. Czasem wiekszym, czasem mniejszym. Czasem kamienie byly naprawde spore i slyszelismy jak rysuja nam podwozie. Zatrzymalismy sie przy drzwie wyrastajacym ze skaly i zrobilismy pare zdjec, a potem dalam dziewczynkom jablka do jedzenia.

Kamieniami nie byly zachwycone wrocilismy wiec na normalna droge i dojechalismy do przejscia granicznego. To przejscie znajduje sie juz wlasciwie w Omanie. Przekonalismy milego czlowieka na granicy ze my tylko na pare minut wjezdzamy, by zaraz wyjechac w Al Ain i tak znalezlismy sie poza granicami. W rzeczywistosci nie jechalismy prosto do Al Ain lecz znow zjechalismy z drogi i podziwialismy po drodze gory i oazy.
Trafilismy na wode przecinajaca ulice. Na srodku wody lezal kamien. Stwierdzilismy ze to fajne miejsce na zdjecia i znow sobie popstrykalismy. A potem posadzilam dziewczynki na kamieniu i nakarmilam.

Troche dalej, zatrzymalismy sie w jednej Oazie by zrobic zdjeca. Zwykle jest to chyba wadi z woda i miejsce piknikowe, teraz wody nie bylo i tylko staly stare zabawki dla dzieci.
Jasiu z Izunia nawet zeszli nizej do takiego wawozu i Iza twierdzi ze widziala malpke, a po dluzszym zastanowieniu widziala tylko ogon malpki.

Zaczynalo sie robic ciemno byl wiec to ostatni przystanek wycieczki. Do Emiratow wrocilismy przez Al Ain, a dokladnie przez Hili. Stare, glowne przejscie juz nie istnieje, i teraz przechodzi sie przez Hili.

W Al Ain pojechalismy do centrum handlowego. Tam zjedlismy, a dziewczynki pobawily sie na zabawkach i ruszylismy w droge do domu. Usiadlam miedzy Ula i Iza by pomoc im zasnac i obudzilam sie w Abu Dhabi.

piątek, 21 września 2007

Z wycieczki na zywo!!

Wybralismy sie na wycieczke. Wlasnie przejezdzamy w poblizu Nakheel.
Zjechalismy z glownej drogi i piaszczysta droga zwiedzamy pustynie.
Podskakujemy na gorkach. Zaliczylismy maly poslizg na piachu, ale
dzielny Jasiu szybko odzyskal panowanie nad kierownica. Dziewczynki
oczywiscie nie wiedzialy, ze to nie bylo celowe i byly zachwycone
roller-coasterem od tatusia. Gdy pisalam ta notke to wrocilismy na
glowna droge. Jedziemy do Hatta w gory.

środa, 19 września 2007

Taki sobie dzien

Nic sie wlasciwie nie dzieje. Egzaminy trwaja. Izunia powiedziala ze ida jej bardzo dobrze. Najwiecej uczy sie z nia Jas. Ma do niej lepsze podejscie chyba :) Moze ja jestem zbyt surowa.

Zrobilismy podsumowanie zajec:
W sobote Izunia ma rysunki i taniec..
W niedziele w szkole balet, a po szkole religie.
W poniedzialek w szkole gimnastyke. (Zwykle cwiczenia maja wszyscy, ale Izunia zostala wybrana do extra gimnastyki. Wybierane sa najlepsze dzieci, ktore potem biora udzial w zawodach szkolnych i miedszy szkolnych.)
We wtorek w szkole plywanie i balet, a po szkole taniec.
W srode w szkole gimnastyke.
Czwartek/Piatek mamy na razie wolne.

Wczoraj Iza oznajmila mi ze chcialaby brac lekcje arabskiego. Mam taka znajoma, ktora ma na imie Sanobar.Sanobar poznalam gdy Iza byla w KG1. Jej syn, Sherif, chodzil z Iza do klasy. Sanobar czesto do mnie dzwonila zebysmy sie umowily.Do KG2 Sherif poszedl juz do innej szkoly, ale my sie nadal przyjaznimy. Sanobar jest z Uzbekistanu, a ojciec Szerifa jest Egipcjaninem. Sherif niedawno zaczal lekcje arabskiego, bo jego ojciec jest bardzo zajety i nie ma czasu na rozmowy z dziecmi.Iza bardzo by sie chciala uczyc z Sherifem - wiec zadzwonilam wczoraj do Sanobar i ja spytalam. Probnie w przyszlym tygodniu beda mieli wspolna lekcje :)

Kuleczka uczy sie kolorow. Pytanie "Jaki to kolor" rozumie, ale odpowiada tym co jej akurat przyjdzie do glowy. Nie zwracajac uwagi na to jaki kolor rzeczywiscie jest pokazywany.

Iza wrocila 2 dni temu ze szkoly z placzem. Powiedziala ze w autobusie (szkolnym) jacys starsi chlopcy pokazuja jej "srodkowy palec" - a skad ona wie, ze to nie ladnie?? oraz mowia, ze ona nie jest Izabela tylko Babubela. Uwazam ze imie Babule jest bardzo slodkie i niestety sie rozesmialam. Iza sie poplakala. Matka - Potwor!! Potem poszslam do tych od autobusu i poprosilam by uwazali co sie dzieje w autobusie. Nastepnego dnia Izunie przesadzili do przodu. Powiedziala, ze nadal wolali Babubela, ale juz nic innego nie mowili.
Powiedzialam, ze skoro Babubela to nie ona, to po co zwraca na nich uwage. Niech udaje ze chodzi o kogos zupelnie innego to im sie znudzi. I znow udzielilam rady. A w takiej madrej ksiazce o dzieciach "Jak mowic by dzieci sluchaly, jak sluchac by dzieci mowily" bylo napisane by nie udzielac rad.

poniedziałek, 17 września 2007

Nalogowiec

To bedzie bardzo krotki post. Wlasnie skonfigurowalam sobie gmail na
komorce. Teraz moge blogowac zawsze i wszedzie. Tylko klawiatura by
sie przydala. He he he

piątek, 14 września 2007

Pierwsze egzaminy

Nasza duza dzielna dziewczynka w niedziele ma pierwsze egzaminy. Pod koniec poprzedniego tygodnia przyslali nam do domu liste egzaminow i daty.
W niedziele ma matematyke: Cyferki do 10, zbiory, wiekszy, mniejszy, rozpoznawanie ksztaltow, dodawanie, odejmowanie. Dla 5.5 letniego dziecka to naprawde trudne. W niedziele zaczyna tez lekcje religii, ale o tym napiszemy w niedziele :) W niedziele ma tez egzamin ze slowek z francuskiego. Na szczescie zatrzymala sie u nas na pare dni Marta, corka naszej znajomej. Marta swietnie mowi po francusku i przerobila z Iza wszystkie slowka.
W poniedzialek Iza ma 'mental arithmetic' czyli liczenie. Bedzie musiala dodawac i odemowac (do 10).
Tego dnia ma tez egzamin z pisma. (Na szczescie tylko 3 literki Aa, Bb i Cc). I znow z francuskiego, tym razem czytanie. Marta powiedziala, ze Iza bardzo ladnie czyta po francusku.
We wtorek ma znow 2 testy. Jeden jest z jezyka. Musi znac kolory i liste przeciwnosci. (maly-duzy, niski-wysoki, itd). A potem ze zrozumienia tekstu. Czyli odpowiedziec na pytanie na podstawie tekstu, lub obrazka (pewnie na tym poziomie to obrazka).
W srode ma tylko 1 egzamin. Znow cos z angielskiego - swoja droga to na ile sposobow mozna sie angielskiego uczyc?
W czwartek ma dyktando.
Ktoregos dnia, ale to nie wiadomo kiedy, bo w klasie jest 30 dzieci, wiec kazdego kto inny ma tez czytanie po angielsku. W tydzien potem beda wyniki. :)
Izunia jest bardzo madra i nie mamy watpliwosci ze sobie swietnie poradzi, ale mozecie ja dopingowac trzymajac za nia kciuki.

Kolacja w Shangri-La



Tym razem zamiast ksiezniczek opiszemy dzieje doroslej monarchii :)

Otworzyli przy wjezdzie do Abu Dhabi, w zupelnie nowej miejscowosci, o romantycznej nazwie "pomiedzy mostami" nowy hotel. Jest to filia znanego na swiecie Shangri-La.


Nie nalezymy do osob, ktore leca kazde nowe cudo obejrzec, by potem moc opowiadac "my juz bylismy". Szczerze mowiac nawet nie wiedzielismy co to za hotel otwarli. Az tu pare dni temu dostalam w pracy email, ze specjalnie dla pracownikow hotelu jest oferta. W jednej restauracji dla pracownikow banku, bufet jest za polowe ceny. Oferta wazna dokladnie w jeden wieczor dnia 10 wrzesnia. Zadzwonilam wiec do Jasia spytac czy da sie zaprosic na romantyczna kolacje.





Restauracja nazywa sie Sofra Bld Przyszlismy o 7. Usiedlismy by napic sie soczku pomaranczowego. Potem poszlam obejrzec lazienke. Ja mam fisia na punkcie lazienek. Mam to po mamie. Wszedzie zawsze chodzimy ogladac lazienki :)


Ta byla fajna, chociaz bylam troche zawiedzona reczniczkami. 5* hotele maja jedno razowe reczniczki do wycierania rak. Na tych reczniczkach zwykle maja wyszyte swoje logo. Te byly calkiem biale.


Zanim wrocilam przyszla jedna mila Pani i spytala czy chcielibysmy obejrzec hotel. Poszlismy obejrzec makiete calego hotelu, ktory nota bene wcale nie jest skonczony. Obejrzelismy pokoje, ktore tez jakies nadzwyczajne nie byly, ale byly ladnie urzadzone i wrocilismy do restauracji. (To ogladanie to bylo dla wszystkich z NBAD a nie indywidualnie dla naszej dwojeczki :) ).


Niektorzy usiedli w wiekszych grupach, ale my usiedlismy przy stoliku tylko dla nas dwojga. I zaproponowalam bysmy poszli cos zjesc. Co prawda nikt inny jeszcze nie jadl, ale w koncu to restauracja i nie musimy na nikogo czekac, nie? :)


Najpierw poszlismy do stolu, ktory mial pelno malutkich pysznosci do sprobowania. Niektore byly na lyzkach, inne w "naparstkach". Nabralismy to sobie i poszlismy jesc. Bylo pycha. Potem poszlismy do takiego stolu, gdzie mozna wybrac co sie chce i oni to przygotuja i doniosa. Stwierdzilismy, ze jesli chcemy wszedzie cos sprobowac to musimy brac malutkie porcje. Jasiu odwaznie wzial jakies skorupiaki. Powiedzieli, ze je usmaza. Przeszlismy od razu do bufetu obok, gdzie byly rozne ryby. Wzielam sobie pysznego lososia, a reszta to nie wiem co to bylo. A kawalek dalej poledwice po angielsku. W tym bufecie Jasiu tez znalazl jakies muszelki chyba malze. :) Do tego z arabskiego stolu dobrze znane arabskie dodatki typu hommos i tabbula :)


Niestety po skonczeniu tego bylismy tak pelni, ze juz nie moglismy dalej probowac. Odczekalismy jednak chwile i postanowilismy ruszyc po deser. I wtedy zauwazylismy ze ominelismy stol Marokanski. Mieli tam rozne rodzaje mies, warzyw oraz kuskus. Wzielismy doslownie po lyzczce na sprobowanie.


Znow musielismy odczekac przed deserem. Bylo warto. Desery byly tak pyszne, ze jeszcze takich pysznosci nie jadlam. A najbardziej podobaly mi sie fontanny z czekolady. Byly trzy biala, brazowa i czarna. Kazda miala trzy poziomy. Mozna bylo sobie wziasc cos dobrego na patyku i zamoczyc w fontannie. Ja wzielam truskawke. Upamietnilismy to na zdjeciu :)



I tak najedzeni po uszy, po milo spedzonym wieczorze pogadalismy sobie i ruszylismy w droge do domu.

poniedziałek, 10 września 2007

Bharatanatyam

Zaniedbalam sie przez pare dni, a nasi fani (mimo iz jest Was na razie niewielu) pewnie niecierpliwie czekaja co slychac u ksiezniczek. 
Niestety obie znow dzis trafia do Dr. Kiran. Iza obudzila sie ze strasznym kaszlem - takim suchym, duszacym, wprost z pluc. Ula natomiast od paru dni ma jakas wysypke na plecach. Probowalam to czyms smarowac, ale wydaje mi sie ze wyglada gorzej. Wybieramy sie wiec do lekarza (dzis na 4:30).
Izunia przyniosla pierwszy rozklad egzaminow ze szkoly, zaczynaja sie w przyszlym tygodniu. Ma matematyke, artmetyke, semantykę (czyli znaczenie slowek typu kolory, przeciwieństwa etc), fonetykę (czyli rozpoznawanie brzmienia literek), słownictwo (czyli slowka, ktore pochodza z jej czytanek i musi je zapamietac). Na razie skopiowalismy ksiazki, zeby mogla cwiczyc w domu. Na poczatku absolutnie nie chciala, ale jakos sie przekonala i teraz juz cwiczy. 
Zrezygnowala z gry na pianinie. Nadal chce chodzic na rysunki. Uczy sie rysowac olowkiem i kredka. Zajecia ma w soboty o 9:30 rano.
Chodzi tez na taniec. I wlasnie ten taniec jest glownym watkiem dzisiejszego posta.  Taniec nazywa sie Bharatanatyam. Jest to hinduski taniec ludowy wywodzacy sie z Tamil Nadu, regionu w poludniowych Indiach. Taniec ten jest wspolczesnym odtworzeniem Cathir - sztuki tancow w swiatyniach. Cathir pochodzil ze starozytnych form tanca.   
Nazwa tanca wywodzi się ze słów BHA-RA-TA-NATYAM
BHA oznacza mimike - chociaz tutaj chodzi raczej o nieme wyrazanie sie calym cialem a nie tylko twarza
RA oznacza melodie
TA oznacza rytm Natya jest to opis sztuki swietego tanca dramatycznego wprowadzonego na scene na poczatku 20 wieku
Bharatanatyam zostal prawdopodobnie stworzony przez Bharata Muni, hinduskiego Medrca, ktory napisal "Natya Shastra", najwazniejszy traktat starozytny o klasycznych tancach ludowych. Taktat ten nazywany jest tez 5 Veda - w odniesieniu do podstaw religii i filozofii hinduskiej, od ktorej poczela sie muzyka poludniowych Indii.   W czasach starozytnych taniec ten miał miejsce w swiatyniach. Wiele rzezb w hinduskich swiatyniach wyraza pozy pochodzace z tanca Bharata Natyam. Wlasciwie rzezby te czesto przedstawiaja wlasnie tancerzy. Najprościej mówiąc, hinduskie bostwo jest cenionym gosciem krolewskim, ktoremu trzeba zaoferowac "16 przejawów gościnnosci" - miedzy innymi muzyke i tance by zadowolic jego zmysly. W wielu swiatyniach oraz palacach krolewskich pracowali muzycy i tancerze. 
Ocalale opisy zlotego wieku literatury i poezji tamilskiej znanej jako "Tokappiyam" oraz pozniejszy okres nazywany "Silappadikaram" donosza o wielu tradycjach tanca ktore powstaly w tamtych czasach. Zwlaszcza pozniejsze prace sa bardzo wazne, gdyz jedna z glownych bohaterek, kurtyzana Madhavi, jest utalentowana tancerka. Silappadikaram jest kopalnia wiedzy o kulturze i zwyczajach starozytnych Tamilow, gdzie sztuka, muzyka i taniec byly bardzo rozwiniete i graly duza role.
Wracajac do opisywanego tanca. Bharata Natyam jako forma taneczna i spleciona z nia muzyka maja swoje korzenie w Bhakti. Bharata Natyam jest ucielesnieniem muzyki w formie wizualnej, ceremonii oraz aktu oddania. Taniec i muzyka sa nierozlaczne. Bharata Natyam sklada sie z trzech czesci: Nritta (rytmiczny taniec), Natya (muzyka albo taniec z elementami dramatycznymi) oraz Nritya (polaczenie Nritta i Natya). Obecnie Bharatanatyam nie sa tanczone czy prezentowane w swiatyniach, a na zewnatrz, nawet poza murami, na roznych festiwalach. W dzisiejszych czasach klasyczna forma Bharatanatyam zostala rozslawiona przez filmy oraz pokazy na calym swiecie. I to jest streszczone tlumaczenie Bharatanatyam, ktore znalazlam an angielskiej wikipedii.
Dalej opowiem wlasnymi slowami. Ja tak pieknie opowiadam ze na pewno bedzie to ciekawsze :)   
Izunia chodzila do instytutu na piano. Po pewnym czasie dowiedziala sie, ze ucza tam tez rysunkow i tez chciala sie na to zapisac. Do instytutu chodza przede wszystkim dzieci hinduskie, wiec Izunia budzila duze zainteresowanie pracujacych tam. Ktos jej zaproponowal by uczyla sie tanca hinduskiego. Tak, ze po wakacjach zapisalismy Ize na taniec. 
Bharatanatyam to trudny taniec. Poszlam wiec z nia na lekcje by posluchac co nalezy zrobic. Cwiczylam to w domu z Iza, ale Izuni taki taniec sie znudzil. Ona chciala taniec ktory wyglada jak taniec. Na nastepnych zajeciach, pokazalam nauczycielce jak to robimy i spytalam czy to jest wlasciwe, a ona mi na to zebym moze ja sie zapisala na ten taniec.... no i mozna powiedziec ze tak zaczelo sie moje Bharatanatyam.
Poprosilam by Iza uczyla sie jakiegos folklorystycznego tanca. Trzeba przyznac ze nauczycielka jest madra. Polaczyla Izuni dwa tance. Uczy sie troche Bharatanatyam, a troche folkloru polaczonego ze spiewaniem. Tego dnia Iza odkryla, ze po niej zajecia ma grupa dzieci, chciala wiec koniecznie dolaczyc do tej grupy. Dziewczynki sa w jej wieku i tez dopiero zaczynają tańczyć - i od tego czasu Iza uwielbia te zajecia.
Taniec ten ma przedstawiac jakas opowiesc (legende), ale bez slow. Dlatego sklada sie na niego duzo elementow:
* Specjalny uklad dloni
- 31 pozycji jednej dloni
- 24 pozycje dwoch dloni
*
Mimika twarzy:
- 9 min - czyli. smutny, wesoly, zdziwiony, zly, zamyslony, odpoczywajacy, dumny, przestraszony i skrzywiony np. jak cos brzydko pachnie (jak to jednym slowem napisac?). *IZA BY NAPISAŁA - WACHNIE (wtret - ciocia Agnieszka)
- Ruch oczu (8 elementow)
- Ruchy szyi - niestety tych ruchów nie bardzo umiem jeszcze wykonac
- Ruchy glowy
Kazdy ruch ma swoja nazwe. Nauczenie sie tego wszystkiego razem z nazwami to teoria tanca.  Jesli znajde wystarczajaco duzo chetnych, to otworze drugi blog, specjalnie dla Bharatanatyam i bede Wam te teorie, a potem ruchy (moze nawet z wideo) pokazywac, tak ze mozemy sie uczyc razem. Zainteresowanych prosze o wpisanie sie pod tym postem.
Praktyka to takze cwiczenia odchudzajace :) A wyglada mniej wiecej tak: Caly taniec odbywa sie na ugietych nogach. Zwykle stopy sa zloczone pietami i po ugieciu kolana na zewnatrz. Podstawowe kroki cwicza nogi, by tancerz byl na tyle silny, aby w tej pozycji odtanczyc calosc.
1. No wiec mowimy "tej-ja" i tupiemy prawa noga. Potem "tej-ji" i lewa noga. Powtarzamy 4x. Potem szybciej 4x. I jeszcze szybciej 4x. Podobno profesjonalisci wykonuja 4 szybkosci, ale ja juz z 3 mam problemy.
2. Nastepnie jest ruch "Ta-tej" i tupiemy 2x kazda noga. j.w.
3. "Ta-ta-tej" to 3x
4. "Tej-ta-ta-tej" to 4x
5. "Tej-tej-ta-ta-tej" to 5x
6. "Ta-ta-tej-ta-ta-tej" to 6x
7. "Ta-ta-tej-tej-ta-ta-tej" to 7x
Od tego za kazdym razem zaczyna sie lekcja. Jest to rozgrzewka, trwajaca jakies 20 minut. Zanim dotre do konca to pot ze mnie plynie.  
Nastepnie ucze sie krokow. Kazdy ruch sklada sie z kroku, czyli odpowiedniego ukladu nog. Tupniecia, przestawienia etc. Do tego odpowiedni uklad rak, ktory zmienia sie z kazdym krokiem. No i trzeba pamietac gdzie patrzec, np. na rece, na widownie w bok i jaka przy tym miec mine (z 9 wymienionych wyzej).
Nasza nauczycielka jest bardzo zadowolona z Izy i chce by w maju wziela udzial w wystepach. Nawet mnie zaproponowala zebym ja tez wystepowala, ale jej powiedzialam ze ja to jestem za stara na takie wystepy. Na kazdych zajeciach usilnie mnie namawia, wiec moze sie skusze. Zwlaszcza ze bardzo bym chciala, ale czy matce dwojga dzieci wypada skakac na jakis wystepach?  
Co myslicie?
PS. Cioci Agnieszce dziekujemy za poprawienie tekstu.

wtorek, 4 września 2007

Czemu nie moge rozmawiac w klasie?

Kladlam dziewczynki spac i postanowilam wyjasnic sprawe 'nie lubienia' szkoly. Polozylam sie miedzy Ula i Iza. Delikatnie kolysalam Ule na reku, a jednoczesnie szeptalam z Izunia:
- Fajna jest Twoja nowa Pani
- Troszke
- ...
- Ms. Fadia i Mrs. Henry i Ms. Lisa pozwalaly mi rozmawiac, a tu mi nie wolno
- Wogole?
- Czasem na przerwach moge
- A kiedy bys chciala rozmawiac?
- W klasie
- To zamknij oczka i wyobraz sobie ze jestes w klasie... teraz wyobraz sobie ze rozmawiasz... a teraz rozmawiaja juz wszyscy...
Tutaj Iza zatkala uszy, zwinela sie w klebuszek i powiedziala "za glosno!" - ma dziecko wyobraznie :)
A ja kontynuowalam.... a teraz Pani probuje Cie czegos nauczyc... No i co?
- Za glosno. Nie slysze.
- To co z tym zrobimy?
- Moze nowa szkola?
- A myslisz ze w innych szkolach bedziesz mogla rozmawiac na lekcji?
- Nie....
- To jak sobie z tym poradzimy?
- Nie wiem
- A moze jak bedziesz wracac do domu, to mozesz mowic ile chcesz az sie zmeczysz? Myslisz ze to Ci pomoze?
- Tak to dobry pomysl
- Super w takm razie przytul sie do mamusi i spimy
- Dobranoc
- Dobranoc kochanie
Izunia usnela. Ciekawe co bedzie jutro. Dzis czuje sie jak wyjatkowo madra mama :)

Brijani po polsku

W weekend pojechalismy do Carrefour'a na zakupy. Iza miala liste, ale wspolpracowac chciala ze swoim tatusiem. Asra poszla zajac sie owocami i warzywami, a mi jak zwykle zostalo nianczenie Kuleczki. Kuleczka jest przecudowna do robienia zakupow. Co pare krokow wstaje i idzie w przeciwnym kierunku. Podoba jej sie ze Iza moze wrzucac do koszyka wiec sciaga wszystko z polek i tez wrzuca do koszyka... i to jak wrzuca. Mysle ze moglaby grac w kosza.Np. Ostatnio wrzucila zolty ser z takim impetem, ze Jas musial isc jajka wymienic :)W kazdym razie postanowilam isc kupic jakies mieso. Co prawda zamrazalke mamy dosc pelna, ale tam nic nie jest na tyle kolorowe by zainteresowac Kuleczke. Niestety pomylilam sie, Ula koniecznie chciala kupic kurze piersi. A ja wzielam 3 paczki jakis kawalkow kurczaka z koscia, ale nie wiem jakiego. Ludziny bym nie rozpoznala a co dopiero mowic o zwierzetach :)

Po drodze do domu Jas zaproponowal bysmy na obiad pojechali do arabskiej restauracji. Zbliza sie Ramadan. W Ramadanie duzo ludzi chodzi do restauracji i niestety jakosc potraw spada. Przyjechalismy wiec do domu. Ja z Asra poszlam na gore by szybciutko rozpakowac zakupy. Co trzeba wrzucilysmy do lodowki i zeszlysmy na dol. Obiad byl bardzo dobry :)

Minely ze dwa dni i przed wczoraj Asra spytala czy zamierzam cos z tym kurczakiem robic zanim sie zepsuje. Powiedzialam zeby go umyla to cos wymysle. I wtedy przyszedl mi do glowy pieczony ryz. Gotowany to duzo razy jadlam, a jakby tak zrobic ryz w piecu? Kladlam dziewczynki spac i zastanawialam sie jakby to zrobic. Gdy Asra przyszla doniesc meko dla malenstwa poprosilam by umyla ze dwie szklanki ryzu. W koncu malenstwa padly.Wsypalam ten ryz do naczynia takiego do pieca. Fajne naczynie, dostalam od Magdy gdy tu byla. Nadaje sie do pieca, a jest ladne i mozna w nim potem tez podawac na stol. Ten ryz posolilam i posypalam tumeric (Kurkuma dluga lub 'Curcuma longa').Nastepnie utuczylam kurczaczka w wielu przyparawach: jogurt, cytryna, czosnek (taki w proszku), pieprz, sol, papryka slodka (tez w proszku), czerwone czhili (szczypta), all spice (to moja nowa ulubiona przyprawa ktora jest mieszanina wielu innych przypraw) oraz podsmazona cebulka (to juz zrobione przez nas). To co nie poszlo na kurczaki poszlo do ryzu. Nastepnie kurczaczki zostaly gesto ulozone na ryzu i calosc poszla do pieca. Na jakies 1.5 godziny.Po poltorej godzinie wylaczylam piec i poszlam spac. Rano jak tylko wstalam to sprobowalm co z tego wyszlo... palce lizac. Jeszcze dzis na sama mysl mi slinka cieknie.I wczoraj jedlismy to na obiadek.

Obiad byl pyszny i smakiem bardzo przypominal Brijani czyli popularna potrawe hindusko arabska. Oryginalnie hinduska, ale przez Emiratczykow uwazana za ichnia. I bylo tego duzo, wiec dzis tez bedzie. A w zamrazalce mam zamrozony filet z lososia, wiec dzis rozmroze, i jutro znow bedzie pyszny obiadek.

niedziela, 2 września 2007

Izunia - pilna uczennica ;)

Siedzialam z Iza na kanapie i tlumaczylam jej co to jest blog. Mialam nadzieje ze moze cos wspolnie potworzymy i ona tez jakies swoje zlote mysli przekaze, ale Iza nie palila sie do tego.

Nie zrazona zaproponowalam, ze moze ona opowie o swojej nowej szkole, a ja ja nagram i wtedy wszyscy beda mogli posluchac co mowi. Izunia sie zgodzila....





sobota, 1 września 2007

Wakacje z księżniczką Walii czyli niespodziewane wakacje z Kuleczką


Izunia przyleciała w tym roku do Polski. Przyleciała jednak sama (brawa dla odważnej 5,5-latki!) Ze smutkiem myślałam zatem o tym, że w te wakacje nie uda mi się zobaczyć z Zuzią, Jasiem i śliczną Kuleczką.

Jednak pewnej niedzieli, gdy rozmawiałam z Zuzią i Jasiem, dowiedziałam się, że Jaś ma jakąś konferencję w Londynie, więc cała ich Trójka leci do Anglii w najbliższy piątek. A przy okazji chcieliby zwiedzić także Walię. Nie wiem, jak to się stało, ale już po chwili Jaś szukał mi połączeń z Krakowa do basenu pełnego wątroby;) czyli do Liverpoolu. Ja jednak nie mogłam zadecydować, czy polecę i na ile, bo przecież i staż i praca i w dodatku zajęcia w weekend. Jak pech to pech:( Ale czym byłoby życie bez odrobiny szaleństwa. Przygodo hej! Załatwiłam piątek wolny na stażu, postanowiłam uciec z zajęć, czekało mnie jeszcze załatwienie wolnego poniedziałku. I tu natrafiłam na problem - pacjenci do których dzwoniłam, by przenieść ich na inny dzień, zdecydowanie musieli być przyjęci w poniedziałek:( udało mi się jedynie przełożyć ich na późniejszą godzinę tak, iż mogłam wrócić do Krakowa w poniedziałek rano (chyba każdy potrafi sobie wyobrazić moją wściekłość, gdy w ów poniedziałek nie dotarło trzech z czterech pacjentów, którzy tak koniecznie musieli być wtedy przyjęci). Niestety, nie udało się znaleźć powrotnego samolotu na poniedziałek rano - zatem leciałam w piątek, a wracałam w niedzielę wieczorem. Czekały mnie zatem dwie doby w towarzystwie Zuzi, Jasia i Kuleczki.

Walia czekała na nas, a zamki walijskie na swoją Księżniczkę. Uwaga - przybywa Kuleczka;)

Ps. wcale nie ma jeszcze września - jest dokładnie 22.44 - 31 sierpnia 2007, ale ten blog rządzi się widać emirackim czasem