Google

czwartek, 23 kwietnia 2009

Uwaga - Szukamy Plecaka

Drodzy znajomi mieszkajacy w Emiratach,
Pomiedzy sierpniem 2008, a kwietniem 2009 pozyczylismy komus szary plecak. Jest to sredniej wielkosci bardzo fajny plecak - Jasia ulubiony.
Pamietamy tylko, ze osoba jechala na urlop i potrzebowala czegos podrecznego. Gdy jechalismy do Turcji przypomnielismy sobie, ze ktos go pozyczyl, natomiast nie pamietamy kto to byl.
Bardzo prosimy wszystkich o zajrzenie do miejsc przechowywania walizek/plecakow. Moze gdzies odnajdzie sie nasz plecak.
W podziekowaniu zapraszamy na kawe. Z gory dziekujemy,
Zuzia i Jas Niteccy

Nasz plecak na zdjeciach:

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

8 - 11 Kwietnia

Bardzo mi przykro. Ciag dalszy nie nastapi gdyz zgubilam moje notatki. Mozecie za to podziwiac zdjecia :)

7 Kwietnia - Dzien 5

Wstalismy pozno i po sniadaniu pozegnalismy sie z Elif Star. Zrobilismy jeszcze zdjecia na rynku oraz male zakupy i pojechalismy popstrykac jeszcze troche zdjec w tej pieknej okolicy. Najpierw obejrzelismy Zelve, gdzie kamienie wygladaja jak kominy. Potem wrocilismy do Ugurp, gdzie jest 'Wish Hill', z którego się rozciąga piekny widok na miasto. Nastepnie wrocilismy do Goreme. Zjedlismy wczesny obiad w One Way i ruszylismy w strone Pamukkale.

Po drodze zatrzymalismy sie żeby obejrzec zamek. A potem już jechalismy i jechalismy - podziwiajac jak zmieniaja sie flora i fauna. Najpierw zrobilo sie plasko i zielono (i tak nie nadzwyczajnie). Ale potem wyjechalismy w gory i widoki znow sie zmienily. Było pelno zieleni, a gdy wysiedlismy z samochodu czulo się zapach prawdziwego lasu. Po drodze staly zurawie (takie do wody, a nie prawdziwe). A pomiedzy gorami gospodarze przepedzali stada owiec, a czasem krow. Na kazde zwierze Ula reagowala tak samo. czyli. np. na krowe "Ja jestem krowa muuuuuuuu muuuuuuuu", na owce "Ja jestem owca beeeeeeee beeeee" ... itd :))) Gdy zwierzat nie bylo, to Ula byla kotkiem.

Potem wyjechalismy na droge, ktora piela sie w gore. Szyby zaczely parowac. Z boku pokazal sie snieg. A my jechalismy coraz wyzej i wyzej. Naokolo zrobila sie mgla - albo moze wjechalismy juz w chmury (1800 m) i mimo wlaczonego a/c szyby coraz bardziej parowaly. Wokolo nie bylo zywego ducha. Nie mijal nas zaden samochod. Juz sie zaczelam bac, bo sniegu bylo coraz wiecej i wystraszyłam się, ze zrobi sie slizgawica i spadniemy z tych gor. A tu nagle dojechalismy do bardziej plaskiego miejsca. Miejsce to wygladalo jak z horroru. Mokro, szaro, zimno... spowite w szarej mgle, a z boku cos, co wygladalo jak zapomniany cmentarz. Chociaz w ladna pogode to chyba raczej jest miejsce widokowe :)))))

W koncu zaczelismy zjezdzac w dol. Zapadal juz zmrok, a my mielismy jeszcze 150 km do Pamukkale. Postanowilismy zatrzymac sie w Egirid. Jadac, zauwazylismy rozswietlony hotelik (tutaj dopiero zaczyna sie sezon, wiec nie wszystko jest jeszcze czynne). Zjedlismy pyszne ryby na kolacje i poszlismy do pokoju. Tym razem w lazience mielismy jacuzzi. Po kolei wiec z niego skorzystalismy, ale byliśmy tak zmeczeni, ze szybko poszlismy spac.

6 Kwietnia - Dzien 4

Tego dnia mielismy ruszac w dalsza droge, ale w Kapadocji tak nam sie spodobalo, ze postanowilismy zostac dzien dluzej. Rezerwacje w hotelu przedluzylismy sobie jeszcze poprzedniego dnia. Wstalismy rano i zaraz po sniadaniu wybralismy sie do tzw "Open Air Museum". Jest to muzeum, ktore sklada sie z mnostwa miniaturowych kosciolkow-kapliczek w skalach.

Po drodze do muzeum spotkalismy wielblada. No tak, wielblad jak wielblad - u nas jest ich duzo, wiec co w tym ciekawego. Powiedzialam dzieciom: "o, patrzcie, wielblad! - i jaki owlosiony". Iza spojrzala na niego i odparla "O! I ma dwa garby, a u nas wielblady maja tylko jeden garb". Gdyby Iza tego nie powiedziala, a 3 minuty pozniej ktos by mnie spytal ile ten wielblad mial garbow, to bym nie wiedziala co odpowiedziec. A Iza, ktora nawet nie wie, ze sa rozne rodzaje wielbladow, zauwazyla od razu roznice - po raz kolejny nas zaskakujac.

Open air museum znajduje sie w dawnym centrum Kapadocji. Tam co niedziele w licznych kosciolach spotykali sie mieszkancy sasiadujacych wiosek. Kazdy kosciolek jest troszke inny. Z czasow, gdy nie robiono freskow w kosciolach, historie bibilijne oznaczano figurami geometrycznymi - niektore kapliczki mialy wiec tylko te figury geometryczne. W innych figury w pozniejszych latach pokryto freskami Obejrzelismy chyba z 5 lub 6 kosciolkow, ale potem dzieci sie zmeczyly. Ale i tak bylo warto tam pojsc, bo miejsce samo w sobie bylo piekne.

Po drugiej stronie miescily sie golebniki i przewodnik opowiedzial nam, ze dawniej golebie byly bardzo wazne dla mieszkancow Kapadocji. Uzywano ich przede wszystkim do jedzenia (mieso i jajka), ale takze jako golebi pocztowych (albo, jak to przewodnik powiedzial, zamiast emaila :)) ), z ich odchodow uzyzniano ziemie, a bialko z ich jajek, zmieszane z piaskiem i sianem, tworzylo gips, z ktorego w pozniejszym okresie tworzono freski.

Potem pojechalismy na wycieczke konna. Iza jechala na koniu sama i ciagle musielismy ja upominac, by nie wyprzedzala przewodnika. Okolica byla piekna. Przejechalismy bajecznym krajobrazem nazywanym Dolina Rozy. Niestety, przewodnik byl raczej mrukliwy i tylko pilnowal, by konie szly w rzedzie i wlasciwa droga. Poza tym sie nie odzywal, nic nam nie opowiadal. Zabral nas do zaprzyjaznionej kawiarni (na najdrozsza herbate w Turcji) i niestety spadl deszcz, ktory przeczekalismy w tej kawiarni (na deszcz się chyba nie umawial, to tylko taki zbieg okolicznosci ;-)). Dzieci byly zachwycone przejazdzka, wiec mimo wszystko warto było jechac.

Nastepny przystanek planowalismy w miasteczku Ugrup, w fabryce dywanów. Jas sie troche zle czul,wiec zostal w samochodzie, a my poszlysmy zwiedzac. Najpierw pokazano nam jak się robi dywany. Kilkanascie dziewczyn siedzialo przy olbrzymich jakby tkalniach i „zasuwalo” w takim tempie, ze gdyby nie zwolnily aby nam pokazac co robia, to bysmy w zyciu tego nie przesledzily. Gdy dokladnie pokazaly jak robia dywany i jaka jest roznica miedzy dywanami tureckim a irańskimi, to daly Izuni spróbować utkac kawalek dywanu. Iza sprobowala i byla zadowolona. To byly dywany welniane. Jeden taki dywan robi sie ok. 8 miesiecy. Dziewczyny pracujace przy robieniu dywanow moga pracowac tylko 4 godziny dziennie.

Obok robili dywany z jedwabiu. Pokazali nam, jak sie robi nici z jedwabiu. Wyobrazcie sobie, ze zbieraja poczwarki motylkow (po tym jak larwa juz sie zawinie w kokon, a zanim wykluje sie motyl). Na cienki jedwab potrzeba ich ok. 20, a na gruby ok. 300.Wrzuca sie je na chwile do goracej wody, a potem do specjalnej maszyny, ktora wyciaga nitki. Nastepnie te nitki farbuje się, przy uzyciu naturalnych farb. A potem mozna juz robic dywany.

Wycieczka byla ciekawa, tylko potem w bardzo nachalny sposob probowali mi sprzedac taki dywan. Ja im mowilam, ze mnie nie stac (taki maly, jak ten co my mielismy w korytarzu, kosztowal ponad $1000). A Iza jak nakrecona pokazywala, ktore jej sie podobaja i mówiła: to moze jednak taki kupimy? I robila to w dodatku po angielsku, zapewniajac tych panow, ze ona by taki wlasnie dywan chciala miec w pokoju!! W koncu udalo mi sie "uciec" :))))

Udalismy sie do garncarza, czyli „gliniarza”... takiego prawdziwego, a nie policjanta ;-) Garncarz najpierw rozkrecil kolo i zrobil sliczny dzbanek. Potem pozwolil to samo zrobic Izie i Uli (nawet dostaly swoj dzbanek na pamiatke). A potem obejrzelismy co sprzedaja w tym sklepiku i mimo, ze pan byl bardzo mily i zapewnial nas, ze cieszy sie ze go odwiedzilismy i absolutnie nie musimy nic kupowac, to zrobilismy male zakupy.

W tym samym pomieszczeniu miescilo sie muzeum wlosow. Jest to dosc dziwne miejsce i musze przyznac, ze mialam watpliwosci czy chce wejsc i je zobaczyc. W koncu jednak okazalo się, ze nie mam wyboru. Tamtedy przechodzilo sie do toalety, a Ula chciala tam isc.

Chcac nie chcac zobaczylam wiec to dziwne muzeum. Dwa pokoje z zawieszonymi kosmykami wlosow. Po prostu obcinaja kosmyk wlosow każdemu, kto ich odwiedza, i podwieszaja. Oczywiscie Iza i Ula natychmiast chcialy by ich wlosy tez tam zawisly. No to i ja sie dalam namowic. Zwłaszcza, ze przy wlosach zostawia sie imie i adres i mozna raz do roku wygrac dwutygodniowy urlop w Kapadocji.

Gdy stamtad wyszliśmy, to poszlismy na spacer po miasteczku. Wykorzystalismy juz cale karty w aparacie i nie mielismy jak robic wiecej zdjec. A, ze karty byly bardzo duze to nie przyszlo nam do glowy, ze tak szybko sie „zapchaja”. Musielismy wiec kupic dysk twardy.

Na ten dzien wlasciciel naszej jaskini, Mustafa, zamowil nam w tym wlasnie miasteczku (Ugrup) tzw "Turkish Night" czyli turecka kolacje i tureckie tance – lacznie z tancem brzucha. Do tego wieczoru byly jeszcze 3 godziny, a nasz hotel polozony byl 15 minut od Ugrup. Wrocilismy wiec do hotelu. Po drodze zatrzymalismy sie jeszcze w Saruhan Kervanacerey czyli dawnej zajezdni karawan. Byl straszny wiatr, wiec szybko obejrzelismy starozytny parking :)) Dzieci plakaly, ze nie chca czekac 3 godziny tylko chca zjesc. Poszlismy wiec do malej restauracyjki kolo naszego hotelu. Tam Ula zamowila sobie oczywiscie frytki, a Iza jakas kanapke. Ja natomiast sprobowalam tureckiej sziszy, czyli fajki wodnej :))))) Rownie dobra jak nasza :)))

Ok. 20 wyszlismy, by zdazyc na kolacje. Ula niestety usnela chwile po wejsciu. Natomiast Iza dzielnie wytrzymala do 22:30. Jedzenie bylo pyszne. Bylo to tzw set menu, wiec to oni podawali nam, co chcieli. Bylo tego tak duzo, ze zanim podali glowna kolacje to juz bylismy najedzeni. Przez caly czas tanczyli rozne tradycyjne tance. Zapraszali tez gosci do tanca i Iza bardzo chetnie skorzystala z tego zaproszenia. Pod koniec byl taniec brzucha. Dziewczyna byla swietna. Tanczyla kazda czescia ciala (nawet palcami u rak). A potem Iza byla juz tak zmeczona, ze stwierdzilismy ze najwyzsza pora zakonczyc dzien. I wrocilismy do hotelu.

5 Kwietnia - Dzien 3

W dzien hotel (czy jak go dziewczynki nazywaly - nasza jaskinia) okazal sie jeszcze ladniejszy niz w nocy. Zerwalismy sie o 5:30 rano, bo o 6:10 mial po nas przyjechac autobus by podwiezc nas na lot balonem. W busiku poza nami byly jeszcze 3 pary, w tym dwoje nauczycieli ze szkoly w Abu Dhabi!! Jaki ten swiat jest maly.
Na miejscu najpierw byly ciasteczka i goraca herbata. Zapomnialam wziac moj polar z AbuDhabi, a bylo piekielnie zimno, wiec Jas kupil mi polar, a dziewczynkom czapki. Znow wsiedlismy do busiku, ktory zabral nas do „balonowego” kosza.
W naszym koszu bylo ok. 11 osob (liczac z nami i dziecmi) oraz pilot.
Pilot wytlumaczyl nam, ze nie ma wplywu na to gdzie lecimy ani jak szybko, a jedynie na wysokosc lotu. Powiedzial mniej wiecej co zobaczymy i jaka jest pozycja ladowania. I ruszylismy...

Po prostu zatkalo nam dech w piersiach. Pod nami rozciagała sie przepiekna skalisto-dolinowa okolica. Pilot byl naprawde doswiadczony, takze objerzelismy wszystko z jakichs 2000 metrów wysokosci, ale były tez momenty, gdy lecielismy kilka metrow nad ziemia.
Iza juz wiele razy latala, ale dla Uli (ktora przeciez nigdy z nami nie leciala) to byl pierwszy lot! Byla zachwycona.

Tego nie da sie po prostu opisac, ale mam nadzieje, ze zdjecia wyraza chociaz czesc naszego zachwytu. Po locie balonem wszyscy dorosli dostali szampana i wrocilismy do hotelu na sniadanie.

Po sniadaniu ruszylismy w gore do podziemnego miasta. Po drodze zrobilismy mnostwo zdjec. Tutaj wszystko zbudowane jest w dolinach otoczonych nietypowymi skalami, ktore wygladaja jak takie olbrzymie sople odwrocone w druga strone (tyle, ze skaliste, a nie lodowe). A domy zbudowane sa w skalach. Posrodku stoja juz normalne domki, ale i tak wszystko tworzy bajeczny krajobraz.

W podziemnym miescie mielismy przewodnika, ktory pokazal nam, gdzie zyli ludzie. Mieszkali oni az do 5 poziomow w glab i tam tez ukrywali sie, gdy napadali na nich Arabowie. Wszystkie korytarze sa waskie i niskie (tak, ze szlismy na w pol zgieci). Bo gdy Arabowie probowali ich napasc w tym miescie, to wtedy mogli ich - jednego po drugim - zabic.
Ludzie mieszkali tam jeszcze do 1975 roku!!! (czyli wyprowadzili się, gdy Jas mial roczek :))))))

Nastepnie pojechalismy do przepieknego parku, polozonego w dolinie, do ktorej trzeba bylo zejsc po 300 schodach. I tam szlismy tą doliną, ogladajac stare koscioly-kaplice. Tutaj mnostwo starych greckich kosciolow jest przerobionych na meczety. Jednak te, które oglądaliśmy, funkcjonuja nadal jako zabytki.

Wracajac juz do naszej „jaskini”, zjechalismy na boczna droge, w stronę... sniegu. W gorach Kapadocji lezy najprawdziwszy snieg, ktory dzieci bardzo chcialy zobaczyc. Dziewczynki rzucaly sie sniezkami. Jas chcial im pomoc ulepic balwana, ale snieg okazal sie za malo lepki. Iza wrzucila mi sniezke do kieszeni. Dziewczynkom zmarzly raczki, ale byly bardzo szczesliwe. Iza opowiada, ze chce w zimie jechac do Polski. No, poczekajmy do zimy :)

W hotelu polecili nam restauracje, w ktorej nam polecono dobre tureckie potrawy, a dziewczynki dostaly jedzenie, które znaja - czyli kotlet z kurczaka i frytki. Jas zamowil rybe, a ja kawalek pieczonego barana. Jedzenie bylo super – i tak zakonczylismy dzien.

4 Kwietnia - Dzien 2

W pokoju znajdowala sie wanna turecka. Wanna turecka tym rozni sie od naszej, ze ma schodek. Nalewa sie do niej wody i mozna usiasc na schodku. Jest tez olbrzymia. Wzielismy wiec rodzinna kapiel :))))) przed sniadaniem. Nasz pokoj mial malutki tarasik, na ktorym zrobilismy zdjecia, po czym zeszlismy na sniadanie.
Tureckie sniadanie to kawalek bialego sera, oliwki, chleb, maslo i dzem. W hotelu byl jakby bufet, wiec dodatkowo można było zjesc zupe i jajka na twardo. Najlepsze to nie bylo, ale bylismy glodni. Nawet dzieci zjadly troche zupy, a takze po jajku i po kawalku chleba z maslem. W bufecie byly tez pomidory i ogorki, ktore dziewczynki tez chetnie podjadaly.

Nastepna noc mielismy zarezerwowana juz w Kapadocji. Chcielismy wiec zwiedzic Burse i ruszyc w droge. Postanowilismy zwiedzic stara czesc Bursy. Przejechalismy przez gory, z których znow roztaczaly się nieziemskie, panoramiczne widoki i zjechalismy do miasta. Obejrzelismy stary meczet z grobowcami, ktore maja ponad 500 lat.
Obok byl plac zabaw. Wszystkie zabawki zrobione byly z metalu, ale wygladaly jak mini gym. Naprawde fajny pomysl!
Przy wyjsciu sprzedawali cos podobnego do naszych polskich precli. Dziewczynki koniecznie chcialy to zjesc i nawet im smakowalo.

Potem poszlismy na bazar. Przeszlismy przez bazar z jedwabiem oraz ze zlotem, a na koncu przez taki ogolny (z roznym asortymentem). Na bazarze z jedzeniem kupilismy truskawki i banany. Iza od razu zaczela jesc truskawki i powiedziala, ze sa tak pyszne, ze moze je jesc bez cukru. Rzeczywiscie, smakowaly jak nasze polskie pyszne truskawki, ktore je się prosto z krzaczka....

Jeszcze troszke poogladalismy Burse i ruszylismy w droge do Kapadocji. Nie wiem ile kilometrow się tam jedzie, na pewno dobrze ponad 600. Drogi sa tu, niestety, nie najlepsze. Przejezdzalismy przez wiele malych miasteczek z drogami tak waskimi, ze az dziw, ze nie sa one jedno kierunkowe. W sumie zajelo nam to jakies 8,5 godziny. Gdy dotarlismy, byla prawie 10 wieczorem. Dzieci oczywiscie spaly.

Mielismy rezerwacje w malym hoteliku ElifStar. Hotelik ten ma w sumie 9 pokoi, wszystkie urzadzone w dawnych jaskiniach.
Czlowiek, ktory czekal na nasz przyjazd, dal nam klucz do pokoju. Bylo zimno, wiec szybko przenieslismy dzieci do lozeczek.
W pokoju byl kaloryfer, bylo cieplo i przytulnie. A na podlodze lezalo pelno przepieknych dywanow.

Turcja - 3 Kwietnia - Dzien 1

Nie skonczylam opisywac Turcji. Nie mialam czasu. Zaczne od tego co mam - a potem bede sukcesywnie dodawac nastepne dni. A wkrotce dodam tez zdjecia :)
-----------------

Dolecielismy w piatek o 15. Przy okienku paszportowym cofneli nas po wize (ktora kupuje sie na lotnisku). Kupilismy wiec wize i wrocilismy sie odprawic. Jas caly czas ma rozmoczony paszport (jeszcze od czasow, gdy probowal utopic nasze paszporty w Austrii), przez chwile myslelismy wiec, ze go nie wpuszcza.
Bagaze przyjechaly szybko, wiec poszlismy po samochod (zamowiony na 16). Mielismy 1.5 godziny do odplyniecia promu oddalonego jakies pol godziny jazdy samochodem.
Niestety, czlowiek z Natiomal (nie polecam tej firmy w Turcji!) tak strasznie sie grzebal, ze dopiero ok. 17:10 ruszylismy spod lotniska. Bylismy pewni, ze nie zdazymy na prom. Pedzilismy cala droge, nie wierzac, ze sie uda. Mielismy jednak duzo szczescia; w miejscu, z którego odplywal prom czekali na samochod, ktory (przypadkowo) jechal przed nami. Zatem wjechał ten samochod, za nim my, a potem zamkneli brame i prom ruszyl.
Okazalo sie, ze... dobrze, ze sie spoznilismy – agencja, przez ktora kupowalismy bilet, sprzedala nam bilet na 1 kwietnia... strasznie to dziwne – o godz. 18:20 1 kwietnia sprzedali nam bilet na 1 kwietnia na godzine 17:30!!!
Miejsc nie mielismy, ale za to bylismy w drodze do Bursy. Juz nas nie mogli wyrzucic (musielismy co prawda troche doplacic, ale za to mamy co opowiadac :)))) ).

Podroz trwala okolo 45 minut. Predko opuscilismy Istambul. Widok byl piekny. Az wreszcie zobaczylismy drugi brzeg. Mielismy jeszcze kawalek do Bursy, wiec od razu ruszylismy w droge. Szybko przejechalismy przez sliczne miasteczko i dojechalismy do naszego pierwszego hotelu.
W hotelu mielismy pokoj na ostatnim (trzecim) pietrze i cudny, panoramiczny widok z okna –chyba na cala Burse.
Dzieci juz spaly, wiec ulozylismy je w lozeczku. Zrobilismy kilka zdjec i... tez padlismy.

czwartek, 2 kwietnia 2009

Prima Aprilis

Pewnie musialabym czesciej blogowac by wiecej osob chcialo odwiedzic moj blog akurat w prima aprilis. Nigdzie sie nie przenosimy. Jas uwielbia swoja prace i obecnie nie ma zamiaru jej zmieniac. Zostajemy w Emiratach.

Jutro wyjezdzamy na tydzien do Turcji, ale gdy wrocimy to zaczne znow pisac tego bloga. ;)

środa, 1 kwietnia 2009

Klan Niteczek w .... Singapurze

Nic wczesniej nie mowilismy by nie zapeszyc, ale Jas staral sie o prace w Singapurze. Wlasnie dostal super oferte, duza lepsza niz sie spodziewalismy.
A wiec prawie jak w piosence "za miesiac, za dzien, za chwile razem nie bedzie nas".

Niestety jedynym warunkiem jest, ze musi zaczac od 1 Maja.
Ja zostane z dziecmi do czerwca i potem pojedziemy za Jasiem.

Nie wiem jeszcze czy zamkne tego bloga czy tez zmienie mu tytul. Postaram sie do wszystkich zadzwonic osobiscie by sie pozegnac, ale to takie pierwsze oficjalne powiadomienie.

Pozdrawiam wszystkich radosnie,

Zuzia