Google

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

5 Kwietnia - Dzien 3

W dzien hotel (czy jak go dziewczynki nazywaly - nasza jaskinia) okazal sie jeszcze ladniejszy niz w nocy. Zerwalismy sie o 5:30 rano, bo o 6:10 mial po nas przyjechac autobus by podwiezc nas na lot balonem. W busiku poza nami byly jeszcze 3 pary, w tym dwoje nauczycieli ze szkoly w Abu Dhabi!! Jaki ten swiat jest maly.
Na miejscu najpierw byly ciasteczka i goraca herbata. Zapomnialam wziac moj polar z AbuDhabi, a bylo piekielnie zimno, wiec Jas kupil mi polar, a dziewczynkom czapki. Znow wsiedlismy do busiku, ktory zabral nas do „balonowego” kosza.
W naszym koszu bylo ok. 11 osob (liczac z nami i dziecmi) oraz pilot.
Pilot wytlumaczyl nam, ze nie ma wplywu na to gdzie lecimy ani jak szybko, a jedynie na wysokosc lotu. Powiedzial mniej wiecej co zobaczymy i jaka jest pozycja ladowania. I ruszylismy...

Po prostu zatkalo nam dech w piersiach. Pod nami rozciagała sie przepiekna skalisto-dolinowa okolica. Pilot byl naprawde doswiadczony, takze objerzelismy wszystko z jakichs 2000 metrów wysokosci, ale były tez momenty, gdy lecielismy kilka metrow nad ziemia.
Iza juz wiele razy latala, ale dla Uli (ktora przeciez nigdy z nami nie leciala) to byl pierwszy lot! Byla zachwycona.

Tego nie da sie po prostu opisac, ale mam nadzieje, ze zdjecia wyraza chociaz czesc naszego zachwytu. Po locie balonem wszyscy dorosli dostali szampana i wrocilismy do hotelu na sniadanie.

Po sniadaniu ruszylismy w gore do podziemnego miasta. Po drodze zrobilismy mnostwo zdjec. Tutaj wszystko zbudowane jest w dolinach otoczonych nietypowymi skalami, ktore wygladaja jak takie olbrzymie sople odwrocone w druga strone (tyle, ze skaliste, a nie lodowe). A domy zbudowane sa w skalach. Posrodku stoja juz normalne domki, ale i tak wszystko tworzy bajeczny krajobraz.

W podziemnym miescie mielismy przewodnika, ktory pokazal nam, gdzie zyli ludzie. Mieszkali oni az do 5 poziomow w glab i tam tez ukrywali sie, gdy napadali na nich Arabowie. Wszystkie korytarze sa waskie i niskie (tak, ze szlismy na w pol zgieci). Bo gdy Arabowie probowali ich napasc w tym miescie, to wtedy mogli ich - jednego po drugim - zabic.
Ludzie mieszkali tam jeszcze do 1975 roku!!! (czyli wyprowadzili się, gdy Jas mial roczek :))))))

Nastepnie pojechalismy do przepieknego parku, polozonego w dolinie, do ktorej trzeba bylo zejsc po 300 schodach. I tam szlismy tą doliną, ogladajac stare koscioly-kaplice. Tutaj mnostwo starych greckich kosciolow jest przerobionych na meczety. Jednak te, które oglądaliśmy, funkcjonuja nadal jako zabytki.

Wracajac juz do naszej „jaskini”, zjechalismy na boczna droge, w stronę... sniegu. W gorach Kapadocji lezy najprawdziwszy snieg, ktory dzieci bardzo chcialy zobaczyc. Dziewczynki rzucaly sie sniezkami. Jas chcial im pomoc ulepic balwana, ale snieg okazal sie za malo lepki. Iza wrzucila mi sniezke do kieszeni. Dziewczynkom zmarzly raczki, ale byly bardzo szczesliwe. Iza opowiada, ze chce w zimie jechac do Polski. No, poczekajmy do zimy :)

W hotelu polecili nam restauracje, w ktorej nam polecono dobre tureckie potrawy, a dziewczynki dostaly jedzenie, które znaja - czyli kotlet z kurczaka i frytki. Jas zamowil rybe, a ja kawalek pieczonego barana. Jedzenie bylo super – i tak zakonczylismy dzien.

Brak komentarzy: