Google

sobota, 29 grudnia 2007

SriLanka - Dzien 1 (17 grudnia)

[16 grudnia]
Wstalam o 4:30 rano. Magda przylatywala do Dubaju i nie chcialam sie spoznic na lotnisko. Pierwszy raz mialam odebrac kogos zupelnie sama. Jechalam spokojnie, mialam czas, zreszta Magda powiedziala, ze nic nie szkodzi jesli sie spoznie - ona poczeka. Wlasciwie to gdzie by miala isc? :) Jakis idiota za mna, nie zauwazyl, ze nie jest sam na ulicy i jechal na dlugich swiatlach. Zjechalam na stacje benzynowam, kupilam sobie wode i pojechalam dalej. Pojechalam krotsza droga, przez Emirates Road i to byl blad. W miedzy czasie zrobila sie 5 rano, a o tej porze po Emirates jezdza wielkie tiry i ciezarowki. Z dusza na ramieniu pedzilam na lotnisko. W koncu dojechalam. Bylam za wczesnie. Usiadlam z ksiazka i czekalam na Madzie. P. Malgosia przyszla mi potowarzyszyc (zresta miala tez moje okulary sloneczne). Razem pojechalysmy do domu. Magda sie przepakowala. My bylismy juz spakowani, ale mialam pare spraw do pozalatwiania wiec jeszcze pokonczylam to co mialam. Zadzwonilam do znajomej, ktore zalatwia wizy turystyczne i poprosilam by zalatwila dla Madzi wize na nasz powrot.
Nasi sasiedzi sa Australijczykami pochodzacymi z SriLanki. Na SriLance maja rodzine. Sasiadka przyszla wiec dac mi namiary na swoje rodzenstwo. Powiedziala ze gdyby cos sie dzialo to by do nich zadzwonic. Sasiad odwiozl nas na lotnisko. Azja nie jest popularnym kierunkiem turystycznym, raczej jest to kierunek dla sily roboczej. Tak, ze nie lata sie z glownego lotniska, tylko duzo mniejszego polozonego obok. Samoloty nie sa przypinane do rekawow tylko trzeba dojezdzac autobusem.

W samolocie mielismy 5 miejsc kolo siebie. 3 z jednej strony i 2 z drugiej. Najpierw ja siedzialam z dziewczynkami, a potem gdy Iza usnela posadzilismy ja kolo cioci Madzi, a my usiedlismy z Ula. Pod koniec podrozy wszyscy w koncu spali. Gdy dotarlismy na miejsce na SriLance byla jakas 5 rano.

[17 grudnia]
Jas duzo wczesniej zamowil samochod 4WD i jeszcze przed wyjazdem potwierdzil, ze czlowiek bedzie czekal na nas na lotnisku. Bylismy wiec zaskoczeni gdy czlowiek podjechal zwykla toyota corolla. Nie umial znalesc hotelu, wiec wozil nas po Negombo przez 40 minut.W koncu jednak bylismy na miejscu.

Hotel byl bardzo ladny. Przywitano nas z jakims napojem owocowym. Dostalismy 2 pokoje kolo siebie. Spytalam kierowce co z naszym samochodem i zeby zadzwonil dowiedziec sie od swojego szefa. Pojechal niby na stacje benzynowa, a w rzeczywistosci zmyl sie i wiecej nie wrocil. Jego strata. Nie wzielibysmy tego samochodu, ale zaplacilibysmy mu, za przewiezienie nas z lotniska do hotelu.

Od recepcji bylo wejscie do olbrzymiego holu, w ktorym przeciwleglej sciany nie bylo. Po prostu zaczynala sie plaza. Wszedzie byly krzeselka tak, ze mozna bylo usiasc i sie zachwycac. Obok byl bufet i wlasnie zaczynali podawac sniadanie. Z drugiej strony bylo centrum ayurwedyczne. Pokoj byl duzy, z lodowka i sejfem. Przez duze przeszklone drzwi tarasowe, tez mozna bylo zejsc prosto na plaze. W pokoju byl tez "od komarzacz". Magda z Iza "zainstalowaly" sie w pokoju obok. Ula i ja usnelysmy. Jas zalatwil sniadanie dla Izy i tez przyszedl spac. Magda chyba nakarmila Ize, a potem obie przyszly sie polozyc.

Spalismy jakies trzy godziny. Czlowiek nie wrocil i pomyslelismy, ze juz pewnie nie wroci. Jasiu spisal numery do wypozyczalni z ksiazki telefonicznej w hotelu i poszlismy sie przejsc i poszukac miejsca, gdzie mozna by kupic SIMa do komorki. W malym sklepiku kolo poczty udalo sie dostac. Na poczcie kupilismy pocztowki i znaczki. Szlismy dalej, ale robilo sie pozno, a dziewczynki zaczely byc glodne. Zwlaszcza Ula, ktora nic nie chciala w samolocie, a przed sniadaniem juz spala. Weszlismy do zupelnie pustej, ale schludnie wygladajacej restauracji. Zamowilismy jedzonko i zaczelam dzwonic. Zaczelismy od czlowieka u ktorego juz mielismy zamowiony samochod. Obiecal ze nastepnego dnia samochod bedzie. Drugi raz, nie chcielismy mu jednak do konca zaufac i postanowilismy, ze jednak poszukamy sobie czegos na plan B. Nigdzie nie bylo samochodow terenowych, a osobowe byly potwornie drogie. W koncu znalezlismy jeden, ale musielismy dojechac po niego az do Colombo (1.5 godziny taxowka z Negombo). Kelner zauwazyl ze wydzwaniamy i powiedzial nam, ze jego szef zajmuje sie tez organizowaniem wycieczek oraz wynajmem samochodow. Zaczelo akurat padac, ale powiedzial nam, gdzie ten szef sie znajduje. Do hotelu wrocilismy tuk-tukiem.

Na szczescie szybko sie wypogodzilo. Zlapalismy nastepnego tuk-tuka. Umowilismy sie na cene, za wycieczke po Negombo. Najpierw pojechalismy przed hinduska swiatynie. Byla zamknieta i nie moglismy wejsc. Swiatynie te sa jednak pieknie zdobione z zewnatrz. Maja roznych bozkow i pokazuja caly historie moze z ich zycia. W kazdym razie sa ladne. Na zdjeciach mozna zobaczyc. (Jak juz dodam ;) ).

Dalej pojechalismy do starego fortu, w ktorym obecnie miesci sie wiezienie. Weszlismy tylko kawalek (dalej oczywiscie nie wolno - zbujow i tak nie widac). Natomiast przed fortem byla sobie zielona gorka i po tej gorce chodzily swinie. Takie sobie zwykle szare swinie. I te swinie mialy dlugie ogonki. Duzo swin w zyciu widzialam - zwlaszcza, ze moja mama pracowala kiedys jako zootechnik przy hodowli swin :) Ale takiej z dlugim ogonkiem jeszcze nie. Nastepnie nasz przewodnik zabral nas na targ rybny.

3 lata temu gdy bylismy w Egipcie i w czasie podrozy przez poludnowa czesc ze wzgledow "bezpieczenstwa" musielismy jechac w konwojach policyjnych - policja kazala nam przenocowac w takim malym brudnym hoteliku. Dopiero nastepnego dnia rano zobaczylam rozmiar syfu i brudu miejsca gdzie sie znajdowalismy... a przed domem stal policjant z karabinem i pilnowal bysmy nie uciekli... musze to kiedys opisac... W kazdym razie wtedy wydawalo mi sie ze nie ma gorszego miejsca.Na tym targu rybnym sprzedawcy nie sprzedane ryby po prostu wyrzucali na bok... wszedzie lataly kruki szukajace pozywienia. Do brudu dochodzil wiec smrod. Wygladalo to jak cmentarz ryb.Gdybym miala pasc z glodu to bym w takich warunkach ryby nie kupila :) Zrobilismy pare zdjec i pojechalismy dalej.

Zatrzymalismy sie przy ogrodzie ayurwedycznym. By to wytlumaczyc jak najprosciej Ayurweda jest nauka o uzywaniu roslin (zwlaszcza ich korzeni) do leczenia i upiekszania sie :)Na SriLance sa one urzadzone pod turystow. Zrobilismy sobie spacerek w czasie ktorego wlasciel-przewodnik opisal nam co widzimy i do czego to sluzy. Pare dni pozniej bylismy w duzo wiekszym i fajniejszym miejscu, wiec tam sie bardziej rozpisze o tym co widzielismy i jakie mialo wlasciwosci.Kupilismy krem przeciw komarom i ruszylismy w dalszsa droge.

Obok byla swiatynia buddyjska. Dziewczynki byly zmeczone i nie chcialy wchodzic, wiec ja tez nie weszlam. Jas wszedl z Magda. Z ciekawostek wiem tylko, ze Negombo zamieszkana jest przede wszystkim przez chrzescijan. Buddystow jest tak malo, ze nie wystarczalo by ich by utrzymac ta swiatynie. Dlatego utrzymuja ja chrzescijanie oraz turysci.Chcielismy jeszcze zobaczyc jakis kosciol, opisany w przwodniku Madzi, ale chyba trafilismy do jakiegos innego.
Ostatnim punktem programu byl przejazd przez miasto i wrocilismy do hotelu.

Czlowiek od samochodu przestal odpowiadac na nasze telefony, postanowilismy wiec, ze pojedziemy do Colombo po samochod. Bylo juz ciemno. Droga miala zajac 1.5 godziny. Juz w taxowce zgodnie postanowilismy, ze jednak nie chcemy jechac az do Colombo. Zawrocilismy do hotelu. Zupelnie przypadkiem, po drodze wypatrzylismy miejsce wskazane nam wczesniej przez kelnera. Wysiedlismy wiec i poszlismy sie dowiedziec.Wlasciciel, ma na imie Bobby i okazal sie bardzo milym i pomocnym czlowiekiem. Samochod terenowy to nam znalazl prawie ze nowy i to za polowe ceny. Niestety okazalo sie, ze wlasnie go ktos wynajal. Polecil nam jednak osobowy(tez duzo taniej niz gdziekolwiek indziej) i powiedzial ze znajdzie nam taki z wysokim podwoziem.
Na SriLance panuje prawo silniejszego dlatego chcielismy duzy samochod. Postanowilismy jednak ze lepszy rydz jak nic. I umowilismy sie na 9 na odebranie samochodu.Bylam juz tak zmeczona, ze po prostu usnelam. Obudzilam sie jednak gdy Jas przygotowywal sie by pojsc po samochod i poszlismy razem. Pogoda byla ladna. Mielismy fajny spacerek.Samochod byl gotowy. Czlowiek dal nam na siebie rozne namiary i obiecal ze w kazdym momencie moze pomoc lub wymienic samochod na inny. I ruszylismy do hotelu.

I tu znow ciekawostka. Tym razem o samochodach. My zawsze wypozyczamy samochod jesli gdzies jedziemy bo lubimy zwiedzac. Jezdzilismy wiec juz ruchem zarowno prawo jak i lewo stronnym.W Emiratach ruch jest tak jak w Polsce prawo stronny. W Anglii jest bardzo podobnie jak u nas. Ruch jest lewo stronny, ale czlowiek ma wrazenie ze ktos po prostu przelozyl kierownice do siedzenia obok. Natomiast wszelkie kontrolki, a zwlaszcza te do wlaczania wycieraczek i pokazywania, ze sie skreca jest tak jak u nas. Czyli w Anglii siedzimy po lewej, ale po prawej wlaczamy wycieraczki, a po lewej migamy gdy skrecamy.Na SriLance zas, moi mili, nie tylko ruch jest lewo stronny, kierownica z lewej strony, ale tez wszystkie kontrolki sa odwrotnie. Tak, ze z prawej skrecamy, a z lewej wlaczamy wycieraczki. Oczywiscie na poaczatku Jas sie troche mylil, ale szybko sie przyzwyczail. (I to tak bardzo, ze po powrocie do Emiratow wyjezdzajac z parkingu wlaczyl wycieraczki gdy chcial skrecic w lewo ;) ).

Ja natychmiast padlam wogole sie nie przejmujac tym co robia inni. Zreszta inni tez spali, tak ze tylko Jas zostal by wlaczyc aparat i komorki do ladowania. Przezucil zdjecia i sprawdzil co bedziemy robic nastepnego dnia.... Ale o tym w nastepnym poscie :)

czwartek, 27 grudnia 2007

SriLanka - jeszcze z podrozy

Jestesmy na SriLance. Jutro wracamy i wtedy opisze wszystko ze zdjeciami. Na razie pierwsze wrazenia... Izuni podobaly sie wycieczki... Uli podoba sie slowo Colombo i caly czas pyta kiedy bedziemy w Colombo. Jest tez zachwycona lataniem samolotem i opowiada, ze tam jest pyszne jedzenie, ale w drodze tutaj jedzenia nie tknela. Madzia podsumowala kraj jako egzotyczny a podobalo jej sie ze tu jest cieplo. Jasiowi podobaly sie wspaniale widoki i gory. Jest tez zachwycony zielenia. Zielen tu jest taka nasycona i zywa ze mozna by patrzec i patrzec. Dla mnie jest to kraj dzungla. Malutkie wioski pomiedzy gorami, wodospady, malownicza panorama a do tego bardzo przyjazni ludzie... Moze poza tymi co zyja z turystow i nachalnie probuja cos wcisnac... Pozdrawiamy wszystkich fanow i do poczytania.

środa, 5 grudnia 2007

AlJazirah Aviation w RasAlKhaimah czyli Jas Pilot

Dawno temu gdy Iza po raz pierwszy zaczela uczyc sie gry na pianinie, miala ze swoja szkolna przyjaciolka prywatne lekcje w domu. Nauczyciel byl mlodym muzykiem uczacym w jednej ze szkol.
(Nie wolno mu jednak bylo uczyc poza szkola i dlatego z jakiej szkoly i kim byl nie bede opisywac na blogu). W przerwie miedzy nauka lubil sobie pogadac.
I tak ktoregos dnia opowiedzial nam, ze jezdzi czasem do RasAlKhaimah na lekcje latania. Jas sie bardzo zainteresowal.
Probowalam sie z nim potem skontaktowac, ale czlowiek byl malo powazny i nie udalo sie go namowic na blizsze okreslenie miejsca. Tymczasem zblizaly sie swieta. Postanowilam przygotowac ladny kupon na latanie, a potem szukac dalej. I tak na Boze Narodzenie 2006 Jas dostal w prezencie kupon upowazniajacy go do lekcji az do osiagniecia licencji pilota. Potem polecielismy do Thailandii, pozniej mielismy gosci z Polski i tak nie pojechalismy na zadna lekcje. W koncu (chyba w Marcu) udalo mi sie miejsce znalesc i zamowic i pojechalismy do RasAlKhaimah.



Jas polecial na swoja pierwsza, wstepna lekcje. Byl zachwycony. Okazalo sie jednak, ze zanim bedzie kontynuowal nauke musi najpierw dostac tzw. security pass czyli zezwolenie na latanie.
Zanim sie doczekalismy bylo juz lato (za goraco na latanie), potem byl Ramadan, a potem bylismy w Egipcie. W koncu w ostatnim dniu listopada udalo nam sie pojechac na ponowna lekcje.
Jas bedzie musial opisac wrazenia, ale z tego co mowil bardzo mu sie podobalo. Dostal tez manual samolotu ktorym lata i po powrocie do domu dokladnie go studiowal.



Dwa dni pozniej (2 grudnia) bylo akurat swieto narodowe, wiec znow mielismy wolne. Spakowalismy sie wiec w samochod i popedzilismy do RasAlKhaimah. Jasiu odbyl swoja 2 lekcje latania. (Wlasciwie to trzecia, ale mu tej pierwszej nie policzyli). Izuni tez sie spodobalo, wiec wykupilismy jej 15 latania dla przyjemnosci. Byla zachwycona, a czlowiek zajmujacy sie obsluga naziemna wlaczyl radio na glosno bysmy slyszeli jak spiewa. Po wyladowaniu Iza od razu spytala w jakim wieku ona sie bedzie mogla uczyc latac (16 lat) i policzyla ze musi czekac 10 lat. I tak jeden pilot juz nam sie szkoli, a drugi rosnie :)



NAMAWIAJCIE JASIA NA OPISANIE WRAZEN. NAPEWNO BEDZIE TO CIEKAWSZE OD MOJEGO OPISU...