Google

niedziela, 20 kwietnia 2008

"Tu Papa Charlie. Ja lece!!"

Bylismy umowieni na 9 Spoznilismy sie troche. Mielismy wyjsc z domu 6:55, a wyszlismy ok. 7:30. Jasiu pokonal ponad 200 km w 1h i 50 min. Bylismy na 9:20.Maszyna nie czekala rozpakowana, wiec pomyslalam przez chwile, ze moze Ken stwierdzil iz jest za duzy wiatr i nie polece.Ken spytal jednak czy jestem gotowa by usiasc na przednim siedzeniu. A nastepnie powiedzial bym chwile poprowadzila maszyne na ziemi.

Na tylnym siedzeniu zajmowalam sie tylko throttel'em czyli taka wajcha ktora kontroluje predkosc silnika, a tym samym czy lecimy wyzej czy nizej.Opanowalam to w 2 godziny (a nie jest takie proste jak sie wydaje). Poza silnikiem w spadochron wieje wiatr. Gdy wiec Ken kazal mi utrzymac ta maszyne np. 5 m nad ziemia nie walac w ta ziemie to caly czas musialam regulowac by przechytrzyc wiatr.

Na przednim siedzeniu nozki trzyma sie na pedalach, ktore uzywane sa do skrecania (prawo, lewo). Sa tez rozne kontrolki na ktore mozna patrzec.Jest ich az 6. Zapamietalam sobie 2. Wiec mam nadzieje ze pozostale nie beda mi na razie potrzebne.Te 2 ktore zapamietalam to wysokosc na jakiej lecej i szybkosc wznoszenia sie. Musze je wyzerowac przed startem.

Do tego kontroluje radio. W powietrzu na dosc malej przestrzeni lataja tez samoloty (czyli to na czym Jasiu sie uczy). W zwiazku z tym co 10 minut nalezy podac gdzie sie jest i na jakiej wysokosci. Tak naprawde to wszyscy sie widza, ale tak jest bezpieczniej.Samoloty podaja swoje polozenie zaczynajac od tego kim sa. Moja maszyna (jak widac na obrazku Izy) ma rejestracje A6-XPC. A6 oznacza Emiraty. X jest oznaczeniem tego klubu. Wszystkie samoloty zarejestrowane w nim maja ta literke. Dopiero PC jest unikalne dla maszyny.Do tego uzywamy alfabetu 'samolotowego' nie wiem jak sie poprawnie nazywa. Czyli w podsumowaniu to na czym ja latam to "Papa Charlie".

Gdy Ken juz mi wszystko wytlumaczyl ruszylam pojezdzic najpierw po ziemi. Wlaczylam radio i krzyknelam w nie "Tu Papa Charlie. Ja to prowadze. Chodzcie popatrzec". Nikt ze znajomych nie wyszedl, ale sobie pojezdzilam.

Nastepnie musielismy rozpakowac spadochron. (Po ziemi nie da sie jechac z rozpakowanym bo bym poleciala). Jest to cala procedura odpowiedniego ulozenia spadochronu i wszystkich sznurkow. Tego uczylam sie juz wczesniej i idzie mi to calkiem nie zle.
A w koncu wsiedlismy i ... polecielismy. Latanie 300 m nad ziemia i dyndanie nogami w powietrzu to jest cos. Tym razem, nie mialam jednak przed soba plecow Kena. Zarowno pod soba jak i przed soba mialam wielka otwarta przestrzen. Wlaczylam radio i krzyknelam "Tu Papa Charlie. Ja lece".Po chwili Kevin, czyli ten drugi instruktor z ktorym jeszcze nie lecialam odpowiedzial przez radio "wszyscy wierzylismy ze polecisz".

A ja wznosilam sie wyzej i wyzej. Nadal trzymalam kierownice i probowalam uwierzyc ze to nie sen. Otrzezwil mnie komentarz Kena "Lepiej skrec zanim wlecisz w ta wieze". Przed nami byla wierza telekomunikacyjna z antenami. Skrecilam w bok i polecielismy nad wode.
- Mozesz poscic kierownice. Tu kieruje sie nogami - Ken dalej udzielal mi rad
- Ja sie jej nie trzymam by nia kierowac - odpowiedzialam - tylko by nie spasc.
Jest takie powiedzenie po angielsku "holding for dear life" czyli jakby trzymamy zeby nie stracic drogiego zycia. I to wlasnie powiedzialam.

Nastepnie poprosilam by podal mi aparat i zrobilam pare zdjec. Bylo super - lecielismy. Obserwowalismy wode, zolwie. Ken pokazywal mi rekiny. On widzial az trzy, ale ja chyba robie sie slepa bo nie widzialam zadnego :)
A potem musielismy wrocic na lotnisko i mialam cwiczyc ladowanie. To nie bylo juz takie proste. Musialam opanowac throttel (to juz umialam), leciec w dobra strone, trafic w pas startowy (przy ladowaniu) i na koniec pamietac by napiac sznurki od spadochronu (czyli obie nogi w odpowiednim momencie wziasc jak najdalej do przodu). Chyba ze dwa razy to tak rabnelismy ze az w plecach poczulam. Reszta byla lepsza.

Niestety z powodu spoznienia moglam latac tylko pol godziny, bo potem Ken mial nastepny lot.

Gdy skonczylam to Iza latala z Salia. Znajomym z klubu, ktory ma wlasny samolot i lata dla przyjemnosci co tydzien.

A nastepnie pojechalismy na wycieczke. Mialo byc super i Jasiu znalazl fajne drogi, ale mnie potwornie rozbolala glowa, wiec zamiast podziwiac spalam.

Gdy wrocilismy Jasiu latal. Jasiu juz wylatal 17 godzin, wiec lada dzien poleci na swoj pierwszy samotny rejs.

A gdy Jasiu wyladowal to przyszedl Seif, czyli wlasciciel klubu i powiedzial, ze telewizja nakreca o nich film i spytal czy mozemy zostac bo chca zrobic wywiad z czlonkami klubu. Zgodzilismy sie zostac, ale strasznie dlugo to trwalo, a bylismy umowieni ze znajomymi, wiec umowilismy sie na wywiad na przyszly piatek.

Ruszylismy w strone Lap, z ktorymi bylismy umowieni. Niestety bylo juz pozno. Dojazd zajal nam zbyt dlugo i nie udalo nam sie spotkac. Za to mielismy druga fajna wycieczke i pojechalismy do domu.


Brak komentarzy: