Google

środa, 16 grudnia 2009

Seszele - Dzien 4

Nastepnego dnia rano, gdy sie obudziłam, Jas jeszcze spal. Dzieci nie bylo w pokoju. Pamiętając, ze poprzednio siedzialy na tarasie, wyszlam zobaczyc czy ich tam nie ma. Siedzialy cichutko i zachwycaly sie ptaszkami, skaczacymi po trawie. Iza zaczela opowiadac ile to roznych ptaszkow zdazylo tam od rana przyleciec. Weszlam do pokoju, wzielam niezjedzona pizze z poprzedniego dnia i odlamalam kawalek. Dalam dziewczynom, by pokruszyly i rzucily ptaszkom. Natychmiast zlecialo sie ich cale stado, ktore zaczelo wyjadac okruszki.

Tego dnia nie mielismy nic w planach, wiec zbieralismy sie powoli. Po sniadaniu poszlysmy z Iza poplywac kajakiem. Fajnie nam sie plywalo, ale nie moglysmy odplynac za daleko, bo na 9.30 Iza umowila sie na pomoscie na karmienie rybek. Gdy doplynelysmy do brzegu, obie dziewczynki pognaly na pomost. Przyszla tam pani z chlebem i dziewczynki rzucaly go tloczacym sie rybkom. Potem Iza postanowila z nimi poplywac i weszla do wody. Jednak nie chciala byc sama i szybko wyszla. Dziewczynki chcialy pobawic sie w basenie, wiec Jas poszedl przekopiowac troche zdjec na zapasowa karte (konczylo nam sie miejsce w aparacie), a ja polozylam sie kolo basenu i czytalam sobie ksiazke.

Zaczal padac deszcz. Izie i Uli to nie przeszkadzalo, ale ja schowalam sie pod daszek. Gdy przestalo padac, wybralismy sie na zaplanowany wczesniej spacer po rezerwacie przyrody. Byla niedziela i zaden przewodnik nie chcial z nami isc. Iza wziela wiec mape i powiedziala, ze ona nas poprowadzi. To byl rezerwat, w którym rosla przede wszystkim ich tutejsza roslina: - Coco de mer. Spacer byl nie dlugi, za to byl bardzo mily - znow moglismy cieszyc sie przyroda.

Potem dziewczynki zrobily sie glodne. Była 16, a w hotelu konczyli wydawac obiady o 15.30. Mimo poznej pory, pojechalismy do hotelu. Okazalo się, ze Ula bez problemu dostanie frytki i ze maja jeszcze jedna rybe, ktora przygotuja dla Izy. Nawet mnie udalo sie dostac salatke z wedzonym tunczykiem. W tym czasie Jas pojechal sprobowac zarezerwowac nam wycieczke na nastepny dzien, ale niestety nie udalo sie. W zwiazku tym postanowilismy wyjechac wczesnie rano

Po obiedzie, gdy wrocil Jas i gdy dziewczynki wszystko grzecznie zjadly (lacznie z lodami), wzielismy nasze okularki i zeszlismy na hotelowa plaze. Woda byla bardzo plytka i bardzo spokojna, wiec Jas, Iza i ja poszlismy daleko w morze. Ula siedziala na moich plecach, ale tez sie cieszyla, ze jest z nami. Zalozylismy okularki i obserwowalismy podwodne zycie. Gdy nadszedl zachod slonca stwierdzilismy, ze poprzedniego dnia niepotrzebnie jechalismy na te „specjalna" plaze, bo najlepiej widac go z naszego hotelu. Zrobilismy pare zdjec i wrocilismy do pokoju.

Nastepnego dnia o 9 rano odplywal nasz statek. Dziewczynki poszly wiec wczesniej spac, a my sie spakowalismy. Nadszedł czas pozegnania z Praslin.

 

 

Brak komentarzy: