Google

środa, 16 grudnia 2009

Seszele - Dzien 3

Zerwalismy sie wczesnie rano. Chcielismy isc na sniadanie o 7.30, gdy tylko otworza restauracje. Tego dnia Jas zaplanowal wyprawe na La Digue (czyt. LaDig). Mozna wykupic zorganizowana wycieczke, ale postanowilismy ze pojedziemy sami. Wiedzielismy ze o 9 rano odplywa statek, którym mozemy poplynac na La Digue. Guvin, ktory powital nas pierwszego dnia, a potem zajmowal sie dziecmi, spytal nas rano, jakie mamy plany.

Gdy powiedzielismy ze wybieramy sie na La Digue, zaoferowal ze zadzwoni i zarezerwuje nam miejsce na lodce. Przy sniadaniu spotkalismy Malu – okazalo się, ze jej rodzina tez ma zamiar poplynac na La Digue. Po wrazeniach dnia poprzedniego obu dziewczynkom (Izie i Uli) dopisywal apetyt i po sutym sniadaniu (do tej pory znalam tylko z opowiadan, ze Iza tyle jada – w Polsce) bylismy gotowi do drogi. Pojechalismy do Jetty, czyli do portu. Zaparkowalismy samochod i poszlismy wykupic zamowione bilety. Mozna bylo usiasc gdzie sie chcialo – my  usiedlismy na gorze. Gdy tylko dziewczyny zwietrzyly, ze Malu tez jest na statku i siedzi na dole (w pomieszczeniu klimatyzowanym, a nie jak my, na sloncu) to od razu pobiegly na dol.

Po dotarciu na miejsce szybko zeszlismy na dol, by dziewczynki nie zgubily sie w tlumie. Zaproponowalismy, ze razem wynajmiemy rowery i pojezdzimy po wyspie. Okazalo sie jednak, ze rodzina Malu miala zamowiona taksowke. Na calej wyspie sa 4 taksowki i jesli chce sie z takiej skorzystac to trzeba odpowiednio wczesniej ja zamowic. Poza taksowkami glownym srodkiem lokomocji sa wlasnie rowery. Mysmy od poczatku planowali zwiedzanie na rowerach. Juz gdy wychodzilismy z portu, dopadl nas czlowiek, ktory wypozyczyl nam trzy rowery – dla mnie z siedzonkiem dla Uli, a dla Jasia z koszykiem na nasze bagaze. No i ruszylismy w trase. Iza prowadzila i wybierala trase. Podjazd na miejsce widokowe okazal sie zbyt stromy, wiec postanowilismy pojechac w kierunku plazy. Bylo naprawde przyjemnie, cieplutko, ale nie upalnie. Wokol wszystko kwitlo. I bylo tak super zielono.

Dawno, dawno temu, gdy mialam 12 lat, poznalam dziewczynke - Hebe, ktorej ojciec z oszczednosci wynajal piwnice przerobiona na mieszkanie. W tym 'domu'  nie bylo ani jednego okna. Heba miala zwyczaj opowiadac, ze u nich w Egipcie maja piekny dom z duzymi oknami. Wtedy dziwilo mnie, czemu ciagle mowi o tych oknach, a mama wytlumaczyla mi, ze ludzie maja tendencje do wyolbrzymiania rzeczy, ktorych im brakuje. Nazwalysmy to syndromem Heby i przez lata cale gdy ktos tak przesadzal, przypominalysmy sobie te historie. Zatem ta zielen we wszystkich moich opowiadaniach to wlasnie taki syndrom Heby. Emiraty sa niezwykle pieknym, ale pustynnym krajem. Nawet w sztucznie zazielenianym Abu Dhabi nie ma 1/10 tej roslinnosci, ktora rosnie w naturze. Dlatego wszedzie, gdzie jezdzimy, zwracam uwage na ilosc roslin, ilosc odcieni, w ktorych mozna podziwiac zielen, jej gestosc oraz ogolnie kazdy inny detal. Ale wracajmy na piekne, zielone :) Seszele.

Trzeba bylo podjechac kawalek pod gore, a rowery zuzyte przez multum turystow mialy nie najlepsze przerzutki. Najpierw mnie, a potem Izi spadl lancuch. Postanowilismy wiec nie uzywac przerzutek i poprowadzic rowery pod gore. Oplacalo się: zjazd w dol dostarczyl nam prawdziwej dawki adrenaliny. W ogole nie pedalujac, pedzilam w dol bez hamulcow. Jas i Iza jechali bardziej odpowiedzialnie - ale za to zostali gdzies daleko z tylu. Potem bylo nastepne podejscie i znow zjazd w dol, az wreszcie dotarlismy na plaze. Rozebralismy sie do kostiumow, wzielismy reczniki (bylismy przygotowani) i pobieglismy do morza. Ula po pierwszej probie postanowila, ze jednak bedzie sie bawic na brzegu. Miala racje, to nie byla bezpieczna plaza. Fale byly ostre i silne. Ja jednak kocham morze i bardzo chcialam wejsc, a Iza, która jeszcze nie rozumie co to niebezpieczenstwo, za to lubi robic to, co najbardziej niebezpieczne, postawila pojsc ze  mna. Chcialam wejsc z nia dalej, zeby przejsc poza linie zalamania sie fal. Pokazalam Izi, jak przeplynac pod taka zalamujaca sie fala. Nie przewidzialam jednak, ze dalej prad bedzie tak silny – ciagnal w strone morza. Widzialam, ze Iza sie troche przestraszyla. Powiedzialam je by "zlapala" nastepna fale i dala sie jej poniesc w strone brzegu. Nawet gdy prad ciagnie w strone morza, plynac pod woda zawsze mozna wrocic na brzeg. Iza, lapiac fale, plynela pod woda – na to liczylam no i udalo się. doplynelysmy do brzegu. Przyznalam, ze popelnilam blad, wyciagajac male dziecko w morze i zaproponowalam, bysmy zbudowali zamek z piasku. Potem bawilismy sie w zakopywanie sie nawzajem. Ogolnie reszte czasu spedzilysmy juz grzecznie nad brzegiem. Zaczelo sie robic goraco, nie chcielismy by dziewczyny sie spalily, wiec po okolo godzinie postanowilismy, ze czas ruszac w dalsza droge. Tym razem najpierw trzeba bylo popchac rowery kawal drogi pod gore. Musze przyznac, ze bylam naprawde dumna z naszych dziewczynek. Iza bez szemrania pchala swoj rower, a Ula zeszla z mojego roweru i piela sie w gore na wlasnej „dwojce". W koncu wspielismy się na szczyt i ja (z Ulą) rzucilysmy się w szalenczy ped w dol. Po drodze minelismy szalas tubylca, w ktorym ten robil na poczekaniu soki i koktajle ze swiezych owocow. Wszyscy chetnie sie napilismy i ruszylismy w dalsza droge. Dojechalismy do plantacji, gdzie wejscie bylo platne. Mozna tam ogladac miejsce, gdzie dawniej pracowali niewolnicy. Dodatkowa atrakcja jest minipark zolwi oraz statek piracki. I tak, zwiedzajac, doszlismy do restauracji. Gdy wjezdzalismy, zaczal padac deszcz. Zaparkowalismy wiec rowery i poszlismy pod restauracyjny daszek. A tam obiad jadla... Malu z rodzina. Dzieci sie bardzo ucieszyly.

Jako ze nie wzielam z Emiratow mojego kapelusza, a nowy, ktory kupil mi Jas, zostal w samochodzie, to zaczelam w miedzyczasie odczuwac na mojej glowie wplyw slonca. Nie mialam ochoty jesc i pulsowalo mi w skroniach. Wypilam prawie butelke wody i polozylam glowe na stole. Obudzilam sie 40 minut pozniej - pilnowala mnie Kuleczka. Zlote dziecko w zupelnej ciszy zajmowalo sie soba , ale nie zostawilo mamusi samej ani na chwile. W tym czasie, jak sie potem dowiedzialam, Jas z Iza poszli obejrzec plaze, ktore znajdowala sie kolo restauracji. Czulam sie juz duzo lepiej, wiec zaplacilismy i mimo nadal padajacego deszczu pojechalismy w dol, na rynek. Pierwotnie mielismy zamiar wracac ostatnim statkiem o 18, ale po tylu godzinach bylismy juz zmeczni i postanowilismy wrocic godzine wczesniej. Wlasciciela rowerow nie bylo, ustawilismy wiec rowery w wypozyczalni (zaplacilismy za nie z gory, wiec bylismy pewni, ze facet sie domysli i je znajdzie), kupilismy drobne pamiatki i sukienke dla Izy i poszlismy na statek. W drodze powrotnej siedzialam juz na dole, w klimatyzowanym pomieszczeniu -  po 15 minutach bylismy z powrotem na Praslin.

Do zachodu slonca zostalo okolo 45 minut. Ula chciala na kolacje pizze, Iza – bufet hotelowy. Jas zabral nas na plaze z tabliczka: "Sunset point". Niestety, na niebie pokazaly sie chmury i w ostatnim momencie zamiast zajsc za morzem, slonce skrylo sie w chmurach na horyzoncie. Ula usnela w samochodzie, a Iza poznala dwoje seszelskich dzieci. Mowily tylko po swojemu, ale mimo to dzieci szybko sie dogadaly. Iza rozebrala sie do majtek i wszystkie dzieci wskoczyly do wody. Myslalam, ze polozymy Ule spac i pojdziemy na kolacje, ale Ula budzila sie co jakis czas, przypominajac o swojej pizzy. No to pojechalismy po pizze. Skonczyly nam sie rupie (czyli ichniejsze pieniadze), a pan nie mial mi jak wydac z euro. Bylo juz pozno, gdy ruszylismy na poszukiwanie ATM. W koncu udalo sie wszystko zalatwic i wrocilimy do hotelu. Do tego czasu Ula zasnela juz jak kamien, wiec pizza wyladowala na stoliku. Jas byl tak spalony po plazy, ze nie mial sily sie ruszyc i marzyl o chlodnej kapieli. W zwiazku z tym Iza i ja postanowilysmy same zejsc na bufet. Tego dnia bufet nosil tytul "Polow Rybaka". Wszedzie lezaly surowe ryby (podpisane), a naokolo stali kucharze i mozna bylo sobie nabrac rybe, a nastepnie zamowic jak sie ja chcialo przyrzadzic: na grillu, smazona, etc. Nalozylysmy sobie troche ryb plus salatke i zjadlysmy. Gdy wrocilysmy do pokoju, nawet Iza byla zmeczona. Usiadla, by opisac wspomnienia w pamietniku, ale chyba nawet ich nie skonczyla opisywac, bo usnela.

1 komentarz:

Unknown pisze...

Witam Cię serdecznie! Dziękuję za ten blog!!! Bardzo Cię proszę o prywatny kontakt :) mój adres to urszula.harrari@gmail.com Pozdrawiam wiosennie